Na początku stycznia Polski Związek Pracodawców Budownictwa (PZPB) i Ogólnopolska Izba Gospodarcza Drogownictwa (OIGD) napisały list do resortu infrastruktury, alarmując, że koszty materiałów zwiększyły się o 30 proc., podwykonawstwa średnio o 20 proc., a w zamówieniach wodno-ściekowych aż o 100 proc.  Niestety rządowi urzędnicy nie widzą szans na realną waloryzację cen w realizowanych kontraktach, m.in. dlatego, że nie przewidziano tego w specyfikacjach przetargowych. Negatywna opinia MI może mieć fatalne konsekwencje zarówno dla inwestorów, jak i wykonawców oraz ich kontrahentów.

— Musimy liczyć się z powtórką sytuacji z poprzedniej perspektywy, ale tym razem skutki mogą być jeszcze bardziej dotkliwe — mówi Rafał Bałdys-Rembowski, wiceprezes PZPB.
Jego zdaniem, firmy znów mogą schodzić z placów budowy i bankrutować. Pojawią się zatory płatnicze, których skutki dotkną też podwykonawców i banki. Finansiści już coraz uważniej przyglądają się branży, zdarza się, że nawet wobec firm, które mają w portfelu mały udział kontraktów publicznych, zaostrzają zasady finansowania.

Rafał Bałdys dodaje, że część wykonawców będzie starała się ratować płynność, oferując coraz wyższe ceny w nowych kontraktach, by nie tylko pokryć obecny wzrost cen materiałów, ale także przynajmniej część strat z już realizowanych nierentownych umów. Barbara Dzieciuchowicz, prezes OIGD, ma nadzieję, że mimo negatywnej opinii MI rozmowy będą prowadzone i wykonawcom uda się przekonać urzędników i zamawiających do zmiany indeksacyjnych reguł.

Wypowiedź pochodzi z artykułu z Pulsu Biznesu. Zapraszamy do jego lektury.